Skóra i jej problemy- część kolejna

Witajcie!

Dłuższą chwilę mnie nie było. Jest to wynik dużej ilości pracy i braku wystarczającej ilości siły, by to zrównoważyć. Jednocześnie miałam urlop, który spędziłam na Teneryfie z nowopoślubionym mi Panem :) Wróciłam pełna sił, opalona i z nowymi problemami, które muszę rozwiązać.

Zatem zaczynamy! Teneryfa jest piękna, ale wpływ tak silnego słońca na nas jest niezmiernie..okropny. Jaki jest efekt:
- włosy "wypalone" i sianowate (bardzo twarda zmineralizowana woda)
- skóra przesuszona i na głowie i na ciele
- poparzenia słoneczne

Na wypalenie włosów stosowałam odżywkę Gliss Kur Total Repair, ale jak możecie się domyślać jest to produkt kosmetyczny a nie dermatologiczny, co za tym idzie efekt był znikomy. Chwilowe nawilżenie, puszystość i miękkość.
Na przesuszoną skórę nic nie poradziłam specjalnie. Ilość natłuszczaczy spowodowała, że mam obrzydzenie do kremów z filtrami powyżej 10UV. Miałam po powrocie tak zatkane pory, że wyszły mi syfy na dekolcie, plecach i ramionach. Od tygodnia z nimi walczę znanymi Wam już sposobami- Under Twenty, Cetaphilem i innymi produktami antybakteryjnymi.

Do składu moich ukochanych produktów dołączyłam mydełko antybakteryjne z Rossmanna, koszt koło 3 zł oraz żel do mycia ciała Ziaja Kozie Mleko.
Faktem jest jedno- wygrywam ;)

Poparzenia słoneczne to temat, który jest nam znany. Pytanie jest tylko takie- czy wiemy co wtedy zrobić? Babcie sięgną po piankę D-Panthenol. Super. Jednak to środek inwazyjny- działa tu i teraz i trzeba go aplikować dość często. W przypadku silnych poparzeń polecam Wam balsam z aloesu, albo sok z aloesu, maślanka (jezu uwielbiam ten moment kiedy chłodna maślanka oblepia mi ciało i zaczyna ono śmierdzieć jak zdechłe kocie jaja....>.<) albo balsam z D- panthenolem 10% od Ziaji.

Jednak dzisiejszy post pragnęłam poświęcić paru innym produktom oraz zapowiedzieć rychłą recenzję innego.
Zacznę od prezentacji i uwaga! Można stracić wzrok, prezentuję moją facjatę w dniu dzisiejszym.


Wybrałam tańsze produkty od Perfecty. Maseczka oraz płatki pod oczy. Padło na nie, dlatego, że staram się Wam udowodnić od początku, iż nie musimy wydawać milionów na dany produkt, aby widzieć efekt. Tym bardziej, że blog głównie kieruję do osób 20-40 lat, a nie wyżej, przez co nie muszę specjalnie udawać, iż moje słowa uratują jakiejś starszej osobie cerę.
Ale dobrze, zacznę od maski.
Nakładanie jest proste, zaś sama maska nie ma konsystencji zasychającej w dłoniach, kleistej tylko jest niczym krem albo balsam. Świetny wybór zatem jeśli nie lubimy czegoś z twarzy zmywać- maskę starczy wetrzeć w skórę.
Ładnie pachnie, opakowanie dobrze się rozrywa i nie musiałam z nim walczyć. Skóra na długo jest natłuszczona, co może być niekomfortowe. Jestem zwolennikiem delikatnie nawilżonej skóry, a nie maski z tłuszczu. Co zabieg to zabieg.


Dla efektu odrzucenia nie mam makijażu i jestem taka jak Wy, zatem wygodna, swobodna i gotowa na domowe SPA. Efekt widoczny na zdjęciu jest po wchłonięciu się maski. Błyszczę się, ale mam też odżywioną skórę. Zatem polecam Wam tą maskę, koszt około 4-5 zł, dwie aplikacje z jednej saszetki.

Przejdźmy do drugiego produktu- Hydrożelowe płatki pod oczy.

Zapytacie czemu wybrałam 45+? Ano dlatego, że ma odpowiedni skład dla mnie. Polecam go dla każdej osoby walczącej z nagminnie napuchniętymi i sinymi oczami. Jeśli tylko Ci się wydaje, że są napuchnięte- odstaw na półkę i kup ogórek, dwa plastry i po sprawie.
Ten produkt zdecydowanie spełnił moje oczekiwania. Co prawda odczuwałam dyskomfort z trzymaniem ich na twarzy, ale po zdjęciu poczułam chłód, a potem odświeżenie i jakby napięcie skóry. Polecam zatem każdemu.

Produkt miesiąca! W ostatnim wpisie mówiłam o tym, że zamówiłam te 12 ampułek. Koszt to 19 zł plus przesyłka, można znaleźć taniej, ale ja wolałam od zaufanego sprzedawcy. W ostatnich linkach podawałam Wam do niego na allegro adres.
Czym jest placenta? Łożyskiem. Prawdziwym, takim wiecie- dzieci i te sprawy. Wykorzystywana jest w wielu produktach mających wzmocnić strukturę włosa i skóry głowy. W tych ampułkach jest sama czysta placenta, skondensowana plus parę substancji otwierających mieszki włosowe i mogących podrażniać skórę. 
Niestety po odbarwianiu włosów te zaczęły mi wypadać jak szalone. Posłużyłam się zatem terapią placentą oraz szamponem Jantar i Łopianowym. Efekt? Pierwsza aplikacja sprawiła mi trudność, butelkę otwierajcie lepiej przez ręcznik, bo można się pociąć szkłem. Placenta rozlewa się po skórze, nie zawsze trafia tam gdzie bym chciała. Na przykład na twarz...wycierając ją miałam nadzieję, że nie urośnie mi plama włosów na nosie. (God please nooo...)
Niestety aplikacja sprawiła, że skóra mnie swędziała. Efekt minął przy kolejnym nałożeniu.
1 ampułka- 1 nałożenie. Zabieg jest inwazyjny, mocny i nie można tego dzielić.
Wykorzystałam zatem 9 ampułek. Dzisiaj miałam badanie skóry głowy i włosów. Niestety placenta nie spełnia wszystkich postawionych tez.
Plusy:
- włosy stopniowo przestają wypadać
- początkowe podrażnienie znika
Minusy:
- włosy mogą wrastać albo odrastają, ale osłabione
- przesuszona skora głowy, naczynkowa i podrażniona

Zatem warto ją stosować, ale nie samą. Ja zaniechałam olejowania, co wpłynęło na suchość skóry. Ale zagęszczenia to ja nie zauważyłam. Dlatego zaczynam testować inny produkt, polecony mi dzisiaj przez demokonsultantkę:

Koszt 21, 99 zł na stronie producenta, dostępny w Superpharm, ale narzut cenowy może być większy. Jaki jest? Nie wiem, ponoć rewelacyjny. Dostałam próbki, dzisiaj pora mycia głowy, więc przetestuję. O efektach opowiem przy następnym poście.

Jeśli chciałybyście abym sprawdziła jakiś produkt, albo macie jakiś problem, a wolicie zapytać mnie niż kosmetologa- pytajcie w komentarzach, piszcie co sądzicie. Pamiętajcie, że piszę to dla Was, moich koleżanek głównie.

Pozdrawiam :)))
Lillith

Obsługiwane przez usługę Blogger.